List Aleksandry, której mąż jest uwięziony w Gazie


Mój mąż pochodzi z Gazy, ale od lat mieszkamy razem w Europie. Półtora roku temu zostaliśmy rodzicami. Planowaliśmy we trójkę polecieć do Palestyny, żeby nasz synek poznał dziadków. Gdybyśmy to zrobili, możliwe, że dziś na straszliwych zdjęciach z Gazy świat oglądałby moje dziecko. Ulga, że nie zobaczę twarzy mojego syna na filmach z Gazy, miesza się z terrorem, że w końcu na którymś z nich wypatrzę mojego męża. Za każdym razem, gdy je oglądam, serce podchodzi mi do gardła i modlę się, żeby go tam nie było.

Odwiedzałam Gazę, droga przez Egipt była męczarnią. Gaza była piękna. Pomimo biedy i pomimo tego, jak trudna jest codzienność pod okupacją, ludzie są przemili. Dadzą ci to, co mają, a takiej gościnności nigdzie indziej nie spotkasz.

Mój mąż pojechał do Gazy odwiedzić rodzinę. Nie było go tam przez kilka lat i tęsknił za bliskimi.

Przyjechał do Gazy 3 października, a cztery dni później obudziła mnie jego wiadomość: „Jest wojna, zamknęli wszystko”. Na początku nie zdawałam sobie sprawy, jak poważna jest sytuacja, bo przecież zawsze mają „wojnę”.

Mijają dni, a ja tylko czekam na wiadomości. Mąż musi oszczędzać baterię w telefonie i internet, żeby się ze mną kontaktować, chociaż dać znać czy wszystko dobrze, czy żyje. A internet ledwo działa.

Gdy usłyszeliśmy, że Izrael nie pozwoli na transport jedzenia, zrobiliśmy zbiórkę wśród znajomych. Mąż kupił jedzenie dla ponad pięćdziesięciu osób, żeby starczyło na około tydzień, bo niektórzy nie mają pieniędzy na robienie zapasów. Żyją z dnia na dzień i nigdy nie wiedzą, co będzie jutro. Ludzie sobie pomagają i gdy jakiejś rodzinie zbombardują dom, to przeprowadza się ona do sąsiadów.

Rodzina mojego męża jest duża. Na miejscu są jego rodzice oraz ośmioro rodzeństwa z małżonkami i dziećmi. Zawsze się śmialiśmy, że mają w domu całą szkolną klasę. Łącznie dwadzieścioro czworo dzieci, wśród nich dwumiesięczna dziewczynka.

Mój mąż nie może spać, bo cały czas nasłuchuje, czy nie spadają bomby albo czy sąsiedzi się nie ewakuują. Brat mojego męża zażartował, żebym się nie przejmowała, bo to tylko fajerwerki. Czarny humor, którym Gazańczycy próbują zaklinać rzeczywistość.

Teraz mąż powiedział, że całkowicie odcinają im internet. Dodał też, że to, co izraelska armia na nich zrzuca, to już nie rakiety, tylko bomby wielkie jak wiadra. Przed chwilą obok jego domu też spadły trzy bomby.

Pożegnaliśmy się już kilka dni temu i za każdym razem odczuwam ulgę, gdy po nieprzespanej nocy dostaję od niego wiadomość, że żyje i wszystko jest w porządku. Będę czekać, nie wiem, jak długo, ale będę, mimo że nie będę wiedziała, czy nadal żyje czy nie.

Wiecie, to jest smutne, że nie ma pomocy. On nie chce tam być, chce wrócić do nas, do domu, do naszego dziecka, ale czy mu się uda? Czy jeszcze go zobaczę?

Mimo że jestem daleko, czuję, jak mój mąż cierpi. Cierpi za coś, czego nie zrobił. Cierpi, bo nie może wrócić do domu, położyć się ze mną w ciepłym łóżku. Przytulić mnie i naszego synka. Boję się, płaczę, nie wiem, co ze sobą zrobić. Chodzę po domu i nie mogę patrzeć na jego rzeczy, wszystkie wspomnienia, plany. Nie wiem, czy wróci do nas, do mnie.

Jest najlepszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek spotkałam. Dalej jesteśmy silni, nie pokazujemy sobie nawzajem, że płaczemy. Tak bardzo żałuję, że nie doceniałam tego, co miałam, wszystkich wspólnych chwil, tych trudnych i tych radosnych. To jest jak loteria, w której nic nie wygrywasz, możesz tylko przegrać ze śmiercią.

Załączam list, który przesłał mi mąż z Gazy w dniu 29 października 2023 r.