List Abdalrahmana, uwięzionego w Gazie męża Polki


Jestem na południu, przy przejściu granicznym z Egiptem w Rafah. W miejscu, do którego kazał nam się kierować Izrael, zapewniając, że będzie bezpiecznie. Teraz już nikt nie wierzy, że gdziekolwiek w Gazie jest bezpiecznie, bo to przepełnione getto, które armia nieustannie bombarduje. Nie oszczędzają szpitali ani szkół. Bombardowania z każdym dniem są coraz silniejsze, z każdym dniem jest coraz większe prawdopodobieństwo, że dziś na celownik wezmą akurat nasz dom, bo tak to wygląda, jakby chcieli całą Strefę Gazy zrównać z ziemią.

Prąd zawsze w Gazie był tylko kilka godzin dziennie, dziś nie mamy go wcale. Przedtem korzystaliśmy z generatorów, ale teraz priorytetem są karetki i zasilanie szpitali, więc zapasy paliwa przekazaliśmy tam, gdzie najbardziej ich potrzeba. Niektórzy mają panele słoneczne i wtedy cała okolica przychodzi do nich naładować telefon. Mamy LED-y na baterie, ale gdy te się wyczerpią, jedynym źródłem światła zostaną wybuchające w Gazie izraelskie bomby.

Po chleb trzeba czekać w kolejce nawet siedem–osiem godzin, czasem dłużej. Nieraz wraca się z pustymi rękoma, bo akurat chleb się skończył. Po wodę czasem chodzimy sześć kilometrów. Bliżej możemy dostać ją w szkole, w której jest ponad trzydzieści tysięcy osób, ale tam kolejki są bardzo długie.

W Gazie nigdy nie dało się pić wody z kranu, zawsze musiała być przefiltrowana. Ta woda, którą teraz pijemy, jest dziwnie słodka. Pochodzi z lokalnych źródeł, które zanieczyszczają ścieki, bo oczyszczalnia nie działa. Filtrujemy ją i modlimy się, żeby nie zachorować, ale nie wiemy, co będzie, bo pod gruzami rozkładają się ciała, których nie udało się wydobyć. Nie ma już wody butelkowanej. Nie mamy też butli gazowych, żeby chociaż przegotować tę wodę, którą mamy.

Wszystkiego brakuje, więc i ceny poszły w górę. Kiedyś za 2 szekle (równowartość 2 zł) można było napełnić domową cysternę wodą – starczyło, żeby się wykąpać albo skorzystać z toalety. Teraz ta sama ilość wody kosztuje prawie 200 szekli. Dziś w Gazie jest dużo drożej niż w Europie, a tutaj przecież trzy czwarte ludzi nie ma pracy. Niestety, nie wszyscy mogą sobie pozwolić na „normalne” zakupy i większość ludzi korzysta z pomocy organizacji humanitarnych, dopóki te mają zapasy. Jest tragicznie, bo wcześniej od strony Egiptu wjeżdżało pięćset ciężarówek z pomocą dziennie, a teraz przez ponad dwa tygodnie nie było nic. strop Dopiero niedawno zaczęli wpuszczać, ale ile? Dwadzieścia? Przecież to kropla w morzu potrzeb!

Życie się tu kończy. Z każdym dniem jest coraz gorzej. Ludzie jedzą, a dalej są głodni. Ludzie chodzą głodni i wybierają pomiędzy sobą, kto ma zjeść więcej: kobiety, dzieci, ratownicy, lekarze? Ludzie chodzą spragnieni, nie mogą iść do toalety, nie ma jak wziąć prysznica lub chociaż minimalnie zadbać o higienę. Jesteśmy zdesperowani.

Nie śpię w nocy, bo boję się o swoje życie. Nasłuchujemy, czy sąsiedzi się ewakuują, a gdy słyszymy wybuch i czujemy drżenie ścian, nie wiemy, czy trafiło obok, czy to nam strop zacznie się walić na głowy.

Nie mieszkam tu, mam rodzinę w Europie. Przyjechałem odwiedzić bliskich, spędzić dobrze czas, zobaczyć mamę i rodzeństwo. Chciałem pomóc im finansowo, ale teraz każdy potrzebuje tu pomocy bardziej niż kiedykolwiek. Nigdy nie było tu wiele, a teraz nie ma już nic. Nie wiem, czy umrę za chwilę, czy będę żył, gdy ktoś to będzie czytał. Nade wszystko chciałbym wrócić do mojej żony i synka, ale nie mogę, bo granica jest zamknięta.