List Joanny el Nakhal, Polki uwięzionej w Strefie Gazy


Nazywam się Joanna el Nakhal. W Strefie Gazy mieszkam z rodziną od trzydziestu lat. Gaza dla mnie to słońce, morze, zapach przypraw i pyszne jedzenie, a przede wszystkim rodzina. Ale dziś proszę Was – wyciągnijcie nas z tego piekła. Gehenna trwa. Nasze dzieci, wnuki, cała ludność cywilna Gazy – nikt z nas nie zasłużył na ten koszmar.

W pierwszych dniach bombardowań izraelska armia zrównała z ziemią naszą dzielnicę, Remal. Nasze mieszkanie wraz z całym budynkiem to dziś kupa gruzu. Podczas poprzednich izraelskich ataków na Gazę armia zbombardowała nasz dom dwukrotnie. I dwa razy go odbudowywaliśmy. Raz ostrzelali nasz dom białym fosforem – spłonęło wszystko, został tylko popiół.

Setki tysięcy osób w Strefie Gazy, tak jak my, straciło swoje domy. Szukają schronienia u rodziny, znajomych, zupełnie obcych ludzi, w szkołach UNRWA albo koczują pod szpitalami. W Gazie pomagamy sobie, jak możemy. Tylko dzięki życzliwości ludzi udaje się nam przetrwać i zdobyć podstawowe produkty dla dzieci.

Zgodnie z izraelskim nakazem ewakuacji, udaliśmy się na południe. Zatrzymaliśmy w Nusajrat, obozie dla uchodźców położonym w centralnej części Strefy Gazy. Nas i blisko pięćdziesięcioro innych uciekinierów przyjęli do siebie obcy ludzie.

Jestem tu z mężem, ciężarną córką i trójką jej dzieci – dwunastoletnim Karimem, sześcioletnią Julią i dwuletnim Eliasem. Wszyscy mamy polskie obywatelstwa. Dzieci nie śpią, bo gdy zasypiają, budzi je ich własny krzyk. Gdy słyszą odgłosy wybuchów, zaczynają się gwałtownie trząść i moczą się ze strachu.

Brakuje nam wszystkiego. Nie mamy prądu, telefony co jakiś czas ładujemy przez akumulatory samochodowe, ale te się wyczerpują. Nie mamy jedzenia. Jemy tylko daktyle i popijamy je filtrowaną wodą morską. Dla dzieci udaje nam się zorganizować mleko i suchy prowiant, jakieś ciastka.

Nie wiem nawet, jak wygląda świat na zewnątrz, bo nie ruszam się z miejsca. Mój mąż i dwunastoletni wnuczek Karim wychodzą po wodę i stoją w kolejkach po chleb. Mówią, że z każdym dniem widać coraz więcej ruin. Ostatnio Izrael zbombardował okoliczną piekarnię, więc teraz muszą chodzić dalej wśród tych gruzów i mieć nadzieję, że uda im się cokolwiek zdobyć.

Kilka dni temu izraelska armia zbombardowała stare miasto w Gazie, gdzie przy ulicy Fehmy Beek mieściła się apteka mojego męża, dr. Mażida el Nakhala. Straciliśmy nasze jedyne źródło dochodu, ale też bezcenny dziś zapas leków.

Mój mąż skończył farmację na Akademii Medycznej we Wrocławiu i tam się poznaliśmy. Założyliśmy rodzinę. Przeprowadziliśmy się do Gazy, żeby pomóc jego mamie, wdowie samodzielnie wychowującej dzieci. I zostaliśmy.

Mieszkam w Gazie już prawie trzydzieści lat i przez cały ten czas nie traciliśmy nadziei, że sytuacja się unormuje. Nigdy nie było tak tragicznie, jak teraz. Dla mnie Gaza to słońce morze i zapach pysznych przypraw i potraw. To miejsce pełne życzliwych ludzi, którzy chociaż nic nie mają, to podzielą się z innymi. I którzy teraz są zabijani. Nie mamy żadnego kontaktu z bliskimi i przyjaciółmi, czasami tylko docierają do nas słuchy o tym, kto z nich ucierpiał.

Polski rząd pomógł ewakuować się Polakom z Izraela. Prosimy o taką samą pomoc dla Polaków w Gazie. Żyjemy w stałym zagrożeniu, niczym sobie na to nie zasłużyliśmy! Prosimy, wyciągnijcie nas z tego piekła!