Moje najpiękniejsze lata spędziłam w Gazie. Zawsze to powtarzam. Zawsze swobodnie chodziłam po ulicach, jestem chrześcijanką, nie noszę hidżabu. Nigdy w Gazie nie bałam się ludzi, to wśród jej mieszkańców czułam się najbezpieczniej. Jedynym odczuwalnym zagrożeniem były izraelskie ataki.
Mój mąż pojechał w październiku odwiedzić swoją mamę. Postanowił wybrać się z kolegą, też Polakiem z Gazy. Tydzień po ich przyjeździe zaczęły się izraelskie bombardowania. Dziś są urodziny mojego męża. Mieliśmy spędzić je razem w Polsce.
Nasza komunikacja jest bardzo ograniczona. Czasami mają internet, ale zazwyczaj bardzo słaby. Nie jest w stanie przekazać mi zbyt wielu szczegółów dotyczących jego sytuacji, docierają do mnie tylko pojedyncze słowa. Jednak gdy słyszę jego głos, to wiem, że żyje.
Wiem, że jest teraz w domu rodzinnym w Rafah. Przyjęli do siebie kilkadziesiąt osób, krewnych, którzy musieli ewakuować się z miasta Gaza. Nie wiem jak sobie radzą – skąd biorą prąd, żeby podładować telefon, nie wiem co jedzą. Wiem tylko, że jeszcze żyją.
W bombardowaniach zabita została rodzina naszego kolegi, pana Waela Oukala. Zginęła też dalsza rodzina męża – trzy pokolenia: dziadkowie, ich córka i wnuki. Byli we wspólnym domu. Oczywiście nie mieli nic wspólnego z Hamasem.
Po iluś latach człowiek myśli, że da się przyzwyczaić do takiego życia. Ale to, co teraz się dzieje, to jest rzeź. A świat na to patrzy. Nie śpię po nocach, bo nie mogę zdzierżyć tych bzdur z naszych mediów, które powtarzają kłamstwa. Telewizja podaje, że izraelska armia zlikwidowała jakąś bazę Hamasu, a na zdjęciach widzimy ranne i martwe dzieci. Czy tak wyglądają bojownicy Hamasu? Gaza to jest getto, a to co tam się dzieje, to ludobójstwo.
Mojego męża poznałam prawie 30 lat temu, na studiach, a cztery lata później wzięliśmy ślub. Mamy trójkę dzieci. Najstarszy syn ma 25 lat, urodził się w Polsce, ale młodszą dwójkę urodziłam już w Gazie, w szpitalu Szifa. Mój mąż jest doktorem prawa, ukończył studia na Uniwersytecie Śląskim i chciał spróbować zbudować życie w Gazie. Wrócił tam, dostał pracę jako wykładowca prawa międzynarodowego w filii Uniwersytetu Jerozolimskiego. Był też dziekanem. Przyjechałam do niego pod koniec 1999 roku i wyjechałam pół roku później. Ale nie mogłam szybko wrócić, bo jesienią 2000 roku wybuchła Intifada.
W Strefie Gazy mieszkałam dziesięć lat. Mieliśmy normalny dom, rodzinę – życie i problemy takie same jak na całym świecie: karmić i wychowywać dzieci, szkoła, przedszkole. Tyle, że w Gazie zawsze było trochę trudniej – od wielu lat nie było stałych dostaw prądu. Prąd w dobrych okresach był osiem godzin, potem znikał na osiem itd. Z dostawą wody był problem, bo napełnianie cystern na dachach było zależne od dostępności prądu. A co do jakości wody – to się zmieniło, z roku na rok była coraz gorsza.
Wiele osób się zastanawia jak to możliwe, że ludzie z różnych kultur mogą przeżyć ze sobą w harmonii kilkadziesiąt lat. I nie mówię tylko o sobie, ale też o dziewczynach, które mają staż małżeński dużo dłuższy. Dla nikogo nie było problem, by wspólnie celebrować chrześcijańskie i muzułmańskie święta. W Towarzystwie Przyjaźni Polsko-Palestyńskiej całymi rodzinami wspólnie obchodziliśmy Wielkanoc i Boże Narodzenie. Tak samo święta muzułmańskie.
Kultywowałyśmy polskie tradycje – nikt nam nie zakazywał, wręcz przeciwnie, miałyśmy w tym wsparcie naszych palestyńskich rodzin. W Gazie jest przepiękny, brytyjski cmentarz wojenny. Jest tam pochowanych około czterdziestu polskich żołnierzy, którzy szli przez Strefę Gazy z Armią Andersa. Co roku chodziłyśmy na ten cmentarz by ich upamiętniać. Przyjeżdżali też zawsze polscy konsulowie z Przedstawicielstwa RP w Ramallah. Uczyłyśmy dzieci języka polskiego, organizowałyśmy Dzień Flagi, 3 maja, Święto Niepodległości.
Dlatego tak frustrujące jest, gdy wchodzę do księgarni, a na półkach orientalistyczne książki o kobietach zniewolonych przez swoich arabskich mężów. I taki przekaz trafia do Polaków, a to nie ma nic wspólnego z naszą rzeczywistością.
Jak urodziła się córka, to kupiliśmy mieszkanie w Gazie. Piękne, z widokiem na morze. Niedawno okazało się, że ten budynek został zbombardowany. Niedaleko mieszkała inna polsko-palestyńska rodzina. Zdążyliśmy pomieszkać tam rok. W grudniu 2008 roku wybuchła wojna. Musieliśmy zadbać o bezpieczeństwo dzieci, więc ewakuowaliśmy się, kiedy tylko było to możliwe.
W Gazie nigdy nie było spokojnie, Izrael regularnie bombardował całą enklawę. Czasami to były pojedyncze naloty, a co jakiś czas takie ofensywy jak teraz. Choć nigdy na taką skalę.
Tak naprawdę to zmiany zaczęły się od 2000 roku – już wtedy były blokady. Ludzie, żeby dostać się do pracy,musieli się przeprawiać przez liczne checkpointy. Wujek mojego męża pracował w Izraelu. Wychodził z domu o 3. nad ranem, wracał późno w nocy. Blokada i stopniowe niszczenie gospodarki, doprowadziły do biedy.
Tęsknię za gazańskim morzem. Kąpałyśmy się z koleżanką z Polski już w marcu. Dla Palestyńczyków to była jeszcze zima. Uwielbiałam gotować, do dziś gotuję po arabsku. Kuchni arabskiej nauczyła mnie rodzina mojego męża, to z nimi spędziłam moje pierwsze miesiące w Gazie. Przy okazji uczyłam się od nich języka. Mama i siostry męża przyjęły mnie z otwartymi ramionami, wszyscy traktowali mnie jak księżniczkę.
To był najpiękniejszy czas w moim życiu. I niestety już się nie powtórzy.